Po co mi Porozumienie bez przemocy (NVC)?
Wiele lat temu w dużej finansowej korporacji przełożony podarował członkom swojego zespołu książkę Marshalla Rosenberga „Porozumienie bez przemocy”. Prezent bardzo trafiony. Ucieszył, poprawił nastrój, dał chwilowe poczucie bycia widzianą, docenianą, może nawet ważną. Książka przeczytana, czy zrozumiana (?) tu pewności nie ma. Potraktowana raczej jako kolejna metoda, technika, narzędzie. A ówcześnie zajmując się szkoleniami widzieliśmy ich dziesiątki jak nie setki. Nawet próbowaliśmy jakieś elementy przemycać do szkoleń, warsztatów, pracy z naszymi zespołami. Ale to wciąż było „tylko” narzędzie… Wciąż jedno z wielu…
Lata mijały. Narzędzi, technik, metod, szkół, fakultetów przybywało. Spotykając się z pytaniem „co polecasz przeczytać, zgłębić przy trudnościach komunikacyjnych”? padała odpowiedź – Rosenberga. Skąd się to brało? Dlaczego ta pozycja pojawiała się jako pierwsza w pamięci? Tu jasnej odpowiedzi brakuje. Wielokrotne próby powrotu do ww. pozycji niewiele zmieniały. Niby było ciekawie, niby trafiało, ale wciąż czegoś brakowało. Wciąż był niedosyt. Książka wydawała się być wartościową ale i enigmatyczną. Aż przyszedł moment, w którym bardziej intensywnie niż zazwyczaj zazgrzytało między zębami. Coś co podpowiadało – chcesz i co ważniejsze potrzebujesz się komunikować inaczej. Nie manipulować jak czasem uczono, nie wykorzystywać techniki/ sposoby a …słyszeć i być słyszaną… Tylko i aż tyle. I drogą do tego okazała się dla mnie filozofia, paradygmat Porozumienia bez przemocy. Słowa te mogą w pierwszym odczuciu brzmieć wzniośle, może nawet patetycznie. Choć subiektywnie patrząc najbardziej oddają to co rozumiem przez NVC. Porozumienie bez przemocy jest dla mnie trochę jak cebula. Łuska po łusce, rok po roku odrywam kolejną warstwę idąc głębiej ku wnętrzu NVC, ale także ku swojemu wnętrzu. Każda łuska ciekawa, każda inna, ważna.
Kiedy ktoś pyta po co Ci to? Chcąc odpowiedzieć krótko, mówię:
- INACZEJ PATRZĘ NA LUDZI, NA ŚWIAT
NVC widzę jako konstrukt u podstawy, którego znaleźć można zbiór założeń, które poznawane i z czasem integrowane pozwoliły mi inaczej postrzegać to co dzieje się dookoła mnie. Pamiętam moment, w którym usłyszałam jedno z założeń „ludzie nie działają przeciwko innym, ale dla zaspokojenia swoich potrzeb”. Podawany na szkoleniach przykład, z osobą która rabuje bank z mojej perspektywy już trafnie obrazuje sposób w jaki potrzeby determinują ludzkie, nasze zachowania. „Osoba napadająca na bank” prawdopodobnie może w ten sposób chcieć zaspokoić swoją potrzebę:
– bycia akceptowanym; nie zaznawszy nigdy uczucia akceptacji odnajduje je w gronie, w którym tego rodzaju czyn budzi podziw;
– bezpieczeństwa finansowego: nie znając, nie znajdując lepszej drogi dla zapewnienia stabilnej sytuacji, rozwoju a czasem i wyżywienia dla swoich najbliższych;
– bycia zauważonym, widzianym; jedynie podejmując takie działania czuje, że ktoś ją widzi;
– mocy, siły;
– ale i być może kooperacji (współpracy w grupie), kreatywności (przy pracy nad planem), przynależności (do grupy), posuwania się naprzód (nietkwienia, w jakiejś patowej dla siebie sytuacji) i wiele innych.
Założenie to wraz z powyższym przykładem otworzyło leciutko w mojej głowie pewne drzwi. Kiedy zaczęłam je przenosić na „swoje podwórko”, drzwi stały się szeroką bramą, za którą stał człowiek oświetlony nieco innym światłem. Tym podwórkiem przypadkowo stało się nowowykańczane mieszkanie. A ludźmi po drugiej stronie bliscy z tysiącami rad i pomysłów. „Taka kanapa?! No też wymyśliłaś! Wszystko będzie się do niej przyczepiać! W ogóle nie praktyczna. Tyle razy mówiłam, żeby nie kupować z weluru. I jeszcze ten kolor – do niczego nie pasuje.” Najpierw w środku zawrzało: jestem dorosła! To moje mieszkanie! Moje pieniądze! Mogę robić co chce! A potem zanim standardowo by się ulało, przyszła refleksja… Być może te wszystkie słowa to jakaś „tragicznie niezaspokojona potrzeba” moich bliskich. Być może oni czują, że ich córka staje się dorosła, że chcieliby mieć jakiś na to wpływ, być może uczestniczyć w budowaniu tego nowego gniazda, być może w ten sposób poczuć się ważni dla mnie, ważni w moim życiu, itd. Świadomość tych potrzeb, dała mi inną perspektywę do ewentualnej rozmowy. Inne spojrzenie. I nie oznacza to, że jestem symbolicznym kwiatem lotosu, że się nie irytuje, jednak mój lont jest dłuższy, nie zapala się tak szybko.
Mam poczucie, że NVC pozwala mi patrzeć na ludzi w dużo bardziej ludzki sposób 😊 rozumieć przywary, słabości, zalety.
- KOMUNIKUJE SIĘ INACZEJ – inaczej ponieważ pewien schemat w Porozumieniu występuje i myślę, że na tej początkowej drodze to bardzo ułatwia; choć w moim poczuciu pojawia się na chwile po to by pewne rzeczy poukładać by zaraz mógł zniknąć na rzecz bardziej świadomego używania słów; świadomego komunikowania się w oparciu o to czego potrzebuje a nie jaką mam opinie; czego potrzebuje a nie co mi się wydaje;co mi to daje? Kilka rzeczy, z czego chyba najistotniejsze jest to, że mam poczucie bycia szczerą z innymi ale i ze sobą. Z innymi, bo dzisiaj mam większy dostęp do tego po co o coś proszę, kiedy proszę a kiedy żądam ale i większą zgodę na odmowę z jaką mam gotowość się spotkać.
Spotykam się ze sobą i ze swoim wnętrzem. Porozumienie bez przemocy pozwoliło mi nie tylko inaczej komunikować się z drugim człowiekiem, ale i ze sobą. Dzisiaj czując złość – nie obwiniam nią innych, bo wiem, że drugi człowiek nie ma mocy sprawczej zmieniania moich uczuć. To ja coś czuje, ponieważ prawdopodobnie moja potrzeba jest zaspokajana i mogę się np. cieszyć, ekscytować, wzruszać. Albo nie jest zaspokajana co może się objawiać np. irytacją, złością, smutkiem. A co za tym idzie nie wmawiam sobie, że skoro mój partner po raz 4 w tym tygodniu nie wyniósł śmieci to ja się wkurzam o uroczy zapach w kuchni. Być może to nawet nie irytacja a smutek. Smutek nie z powodu śmieci czy zapachu bo przecież to nie one wywołują smutek a jedynie niezaspokojona potrzeba – bycia słyszaną, widzianą/ równowagi/ współpracy… I świadomość ta daje możliwość poszukania innej strategii – sposobu na ich zaspokojenie. A co równie ważne, często przynosi spokój bo jak to mawia moja ulubiona nauczycielka NVC – „nie wciskamy sobie kitu” i wiemy o co nam chodzi.
- SŁUCHAM – czy to znaczy, że kiedyś nie słuchałam? Słuchałam, a właściwie przysłuchiwałam się, ale głównie po to by odpowiedzieć; by być dobra w tym dialogu, cokolwiek znaczyło dobra. Słuchałam by wiedzieć gdzie spuentować, gdzie powiedzieć o sobie a czasem i gdzie odbić piłeczkę co by tylko się „wybronić” (czasem nawet bez różnic przed czym ani przed kim). Dzisiaj słucham i często tylko słucham. Nie mam zawsze potrzeby mówić (!) i co ciekawe daje mi to komfort i spokój. Słucham by usłyszeć czego potrzebuje/ potrzebowała druga strona. A to daje mi poczucie rozumienia na takim poziomie, o którym wcześniej nawet nie marzyłam. Co równie ważne, jak już usłyszę, daje możliwość wyboru czy ja mam gotowość czyjąś potrzebę zaspokoić czy też nie.
Czy tylko po to warto wejść na drogę Porozumienia bez przemocy – na pewno „nie”. To są obszary, które dla mnie były kamieniami milowymi, ale każdy z nas może tu poszukać czegoś dla siebie, na każdym etapie można się zatrzymać, poczekać, porozglądać a nawet zostać.
Autorka tekstu, psycholog, terapeutka i prowadząca szkolenie z NVC w naszym Centrum : Monika Skrzeczowska